Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie dawał. Dębickiego słuchano, bo szedł z nimi, Radziejowskiego znać nie chciano i okrzykiwano go — zdrajcą.
Podkanclerzy, zamiast sam na siebie za fałszywą gniewać się rachubę, i na szlachtę, która szalała, słuchać go nie chcąc, wszystko teraz składał — na króla.
Ani Kazimirski, ani Snarski, ani zręczny Proszka, na których rachował, pomódz mu do odzyskania wpływu nie mogli. Radziejowski poczwarną baśń wymyślił, aby siebie uniewinnić, a zburzonym się zalecić nanowo.
— Trzeba było zaraz, w pierwszej chwili, nazajutrz rano gonić uchodzących Kozaków — począł wołać pomiędzy swymi. — Tymczasem kilka dni na pobojowisku przespano, król rozkazów nie wydawał.
Chytrość to była. Przysłali potem Kozacy posłów, pocichu z nimi król sam traktował. Pewna rzecz, że oni mu się wykupili. Mówią o 300,000 czerwonych złotych, które potajemnie przywieźli. Co za dziw? Królowie z Kozakami zawsze we zmowach byli na zagładę wolności naszych szlacheckich. Spiskował z nimi Władysław, idzie w ślady jego Kazimierz.
A teraz, kiedy Kozacy w polu i na równo się skupiają; pospolite ruszenie woła król, aby szlachtę wygubił.