Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zactwem chcą szlachtę wygubić, morząc ją głodem w polu.
Napróżno król zaklinał, ukazując, że nie uczyniono nic, dopóki się Kozactwa nie zmusiło do zupełnego zdania się na łaskę, że Chmiel z Tatarami, jak był, tak jest groźny; próżno Jeremi wołał, aby następować, niedając czasu chłopstwu znowu się zwołać i zregestrować. Szlachta z Dębickim krzyczała, aby koło zwołać, króla do koła stawić i pospolite ruszenie rozpuścić.
Dębicki z Radziejowskim puścili między krzykaczy, że prawo nie dozwalało szlachtę nad dwa miesiące trzymać zwołanej, albo ją król powinien był płacić lub rozpuścić. Coraz hałaśliwiej i wrzawliwiej powtarzano:
— Do domów... niech król ze swymi Niemcami wojuje. Są piechoty, są kwarciani i komputowi, i bez nas tym chłopom rady dadzą.
Z początku ciche te głosy, coraz teraz śmielej i huczniej się podnosiły.
Z małych kupek tych malkontentów rosły gromady. Objeżdżającemu wojska królowi podstępowały prawie pod ręce wywołując swe grawamina. Król słuchając bladł, na swoich towarzyszów spoglądał, w niebo oczy podnosił.
Wszyscy starzy żołnierze widzieli, jak na dłoni, że wszelka korzyść krwawego zwycięztwa straconą będzie, jeżeli się wnet za rozpędzonem