Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwa czy trzy razy Kozacy symulowali, jakby na obóz z boku uderzyć chcieli; znajdowali jednak zawsze gotową gromadkę, która wnet wypadała ku nim i ścigała aż do okopów, do których z działek ognia dawano.
Od Tatarów tylko wolnym był król, bo ci raz się rozproszywszy, już powracać nie myśleli, choć ich Chmielnicki wabił.
Nazajutrz pochwycony przez nich na czatach jeden z czeladzi przyszedł do króla z listem od Hana. Sądzono, że po tatarsku pisany był, więc po Otwinowskiego posłano, ale się okazało, że złą polszczyzną skomponowany, pieczęcią nie opatrzony, niedowierzanie tylko mógł obudzać.
Harde to pismo sam pono niepoczciwy Chmiel na zgryzotę i utrapienie króla podyktował. Odzywał się w niem niby Han, że Polacy zwycięztwo swe zdradzie (?) byli winni, wyzywając ich do nowej rozprawy pod Konstantynów, dla odwetu.
Otwinowski, raz i drugi odczytawszy tę kartę, rzucił ją, jako lichą kozacką zaczepkę, która żadnego nie miała znaczenia, o Hanie zaś wiedziano, że o Konstantynowie nie myślał wcale, a strat swych na Kozakach się raczej chciał upominać.
Gdy tak jedni się ucierali i wybiegali ku okopom kozackim, od których kiedy niekiedy huk