Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pywać zacząwszy, zamknęli się w usypanych szańcach.
Kozacy i Orda pierzchnęli już dawno, gdy na pobojowisku jeszcze, lękając się zdrady i nowej napaści, czuwali wszyscy, nikt z pola nie schodził. Króla tylko, któremu ból w nodze poruszać się nie dawał o swej sile, zsadzono z siodła, ale kląkł zaraz i razem z otaczającymi senatorami Te Deum zaśpiewano, które po całem szerokiem polu rozległo się jednym wielkim chórem. Noc nadchodziła, ludzie trzydniowem czuwaniem i trudem znużeni padali jak muchy, gdzie kto stał, i zasypiali snem kamiennym, ani poczuł niejeden, że się na trupie położył. Dopiero się rozpatrywać i liczyć poczęto, kogo brakło i kto już nie miał powrócić, dopiero opowiadać, co się działo czasu tej krwawej rozprawy, z której każdy to tylko wyniósł, czego sam dokazał lub na co patrzył.
Pułki, co się za uciekającymi puściły, nie zapędzając się zbyt daleko, powoli wracały, wlokąc za sobą to jeńców rannych, to wozy tatarskie, na których miasto innego łupu, kożuchy tylko, opończe, łachmany i przygotowane na wiązanie polskiego jassyru łyka znajdowano.
Kozaków oddział pod Dziedziałą, mężnie się wyrębując ponad rzeczułką Pleśniową do błot i grzęzawic dopadł, i już się tam na gwałt