Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Całą potem krwią jego zbroczoną, błotem zmazauą, poszarpaną, postawiono przed namiotem, której reszta pułku, bo go dużo wyginęło, niezmiernie się cieszyła.
I tej też nocy, pomimo znużenia wielkiego, nie było w obozie spoczynku.
Król, wszyscy hetmanowie i co było starszego żołnierza, na radę powołani, utrzymywali, że nazajutrz do walnej bitwy przyjść musiało.
Zgodni byli wszyscy, o to tylko Pana Boga prosząc, aby nieprzyjaciel porażony, serca nie stracił i nie uszedł. Wysłane szpiegi przyniosły już późno w noc, że Kozacy się okopywali za wzgórzem, a orda rozłożona taborem spoczywała.
Król tego dnia kilka razy tak się z rąk straży swej wyrywał, niecierpliwie i w sam bój z niebezpieczeństwem życia rzucał, że tu zgodnie też wszyscy postanowili prosić go, aby, jako naczelny wódz, siebie oszczędzał.
Ale widziano go ciągle tak rozognionym, iż sobie o tem mówić nie dawał, zwłaszcza gdy po przełamaniu Lanckorońskiego udało mu się już pierzchających zawrócić.
Chciano, aby Jeremi Wiśniowiecki z tem do króla wystąpił w imieniu innych, ale stary wódz odmówił, bo się obawiał, aby fałszywie kroku tego zawiści nie przypisywano.