Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak ślepo ufa Radziejowskiemu, jak wpan sądzisz.
Na tem przedłużona skończyła się rozmowa, która tegoż dnia się odbiła w sypialni królowej. Strzębosz miał tę pociechę, że podróż jego nie była daremną.
Poszedł raz jeszcze do pałacu, który dotąd nosił nazwę Kazanowskich i znalazł tu jeszcze wybitniejsze oznaki przygotowań jakichś, które mu zrozumieć było trudno, a ludzie pytani tłómaczyć mu ich nie chcieli.
Podkanclerzyna ubrana prawie żałobnie, cała w czerni, z policzkami, które gorączkowy krasił rumieniec, przyjęła go, siedząc u stoliczka, na którym leżały stosy porozrzucanych papierów.
Zapytała go, kiedy odjeżdża i niecierpliwiła się tem, iż na to odpowiedzieć nie umiał, oddawała mu pismo jakieś i cofała niepewna.
W toku rozmowy wspomniawszy królową, zapytała go, czy ją widział. Dyzma potwierdził to, ale o Maryi Ludwice nie mówił nic.
— Królowa względem mnie jest niesprawiedliwą — rzekła. — Wiem, że N. Pan ująć się nawet za mnie nie może. Nie mam nikogo; jedyna moja opieka, dwaj bracia: ci mi dopomódz muszą. Z podkanclerzym się rozstać niedzowna rzecz, bo-bym umarła...
Dyzma ośmielił się zapytać: czy myślała o prze-