Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma przed wujem, gdy o tem mówił, co bywało, a co jest, śmiał się poswojemu Xięzki.
— Ja to też admiruję, mój kochany — odpowiadał — ale sztuka wytrwać do końca. Bo że ludzie dworskiej edukacyi wszystko z siebie uczynić mogą, co zechcą, to wiadoma rzecz, ale co nie płynie z serca, a jest tylko pańszczyzną z musu, niewiele warto.
Już temu się było można dziwować, że król z sobą dla rozrywki nikogo z tych nie wziął, którymi się zwykł był otaczać; zabawy i wesołości nie szukał — a pracował nie spoczywając.
Można miarkować łatwo, jak to wielce wychwalane postępowanie królewskie podkanclerzemu się nie podobało, lecz nie było mu co zarzucić. Śmiał się więc Radziejowski z samej tej surowości, znajdując, że król z wojskiem, jak bakałarz ze studentami obchodził się, nie jak wódz z rycerstwem. Każde jego słowo wyszydzał... króla zaś napróżno namawiał, aby sobie i drugim folgował.
O panią podkanclerzynę, chociaż król wiedział, iż jechała, wcale się nie dowiadywał, ani starał się ją widzieć. Radziejowski napomykał mu; nie odpowiadał. Dopiero drugiego dnia się tak trafiło, że Jan Kazimierz zatrzymał się około wsi, przez którą wojsko przeciągało, a z kolei ko-