Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już stał i postronki gotowe były, aby go zaraz na najbliższej sośnie obwiesić...
Król prośb ani chciał słuchać.
— Czas wojenny — rzekł — szpiega wypuścić, znaczy samemu na siebie bicz ukręcić, a wlec go za sobą w pętach, to ciężar próżny.
Tyle tylko, że mu król kapelana posłał, aby go wyspowiadał. Wojsko się tymczasem ruszyło dalej i chorągiew królewska niedaleko odeszła, gdy łotr już na gałęzi dyndał.
Więc wszyscy to za bardzo dobry omen brali, szczególniej się dziwując temu trafnemu wejrzeniu króla, boć go widziało pułków i ludzi wielu przeciągając, a nikt ani pomyślał, ażeby szpiegiem mógł być.
Przypominali drudzy, czemu dawniej wierzyć nikt nie chciał, a co się prawdą okazywało codzień większą, iż ów kozaczysko prosty, Chmiel, politykiem był lepszym od wielu najzawołańszych statystów, a informacye zewsząd miał tak dokładne; że co na pokojach królewskich się mówiło, co w radzie wojennej, co w tajemnym gabinecie króla, on o tem wszystkiem był najdokładniej uwiadomiony.
Poczęści się to tem tłómaczyć dawało, że w służbie panów, niemal wszystkich, Rusinów z Kozakami blizko spowinowaconych i wiarą i językiem było bardzo wielu, a niektórzy z nich,