Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/005

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Lublinie Janowi Kazimierzowi coraz jakoś robiło się duszniej; zdawało mu się, że gdy wyruszy sam z głównemi siłami, które się już tu zgromadziły, opóźnione też oddziały pośpieszą ku niemu. Nalegając codzień na wyruszenie z Lublina, w końcu król z dowódzcami dzień naznaczył, a że od Kozactwa coraz świeższe nalatywały wiadomości, iż się zbliżało — zdawało się, iż Marya Ludwika wyrzecze się dalszej podróży. Królowa, dotąd milcząca, oświadczyła w ostatniej chwili, że dopóki tylko będzie można, towarzyszyć chce mężowi i trudy jego podzielać.
Jan Kazimierz, jakkolwiek mu to może nie zbyt dogadzało, musiał dziękować.
Radziejowski, który i tu i tam podsłuchiwał i podszeptywał — uśmiechał się. Oświadczył zarazem żonie, iż bezpiecznie mogła też z nim pozostać. To „z nim“ dwuznaczne, wyrażało zarazem i króla. Podkanclerzyna, pozorem zgody ukołysana, nie sprzeciwiała się.
Uroczyste było, ale niepokoju pełne, ruszenie z Lublina, pożegnania, błogosławieństwa. Gdy wiele osób ztąd powracało lub też się zatrzymywało, inne, przykładem królowej zachęcone, w ostatniej godzinie przeprowadzać się decydowały.
Radziejowską mąż zabierał tem pewniej z sobą, iż prawdopodobnie ku Sokalowi i Bugowi ciągnąć