Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nemi do ucałowania ręki i do widzenia oblicza.
Ichmościów też duchownych, świeckich i wojskowych na pokojach Maryi Ludwiki nie zbywało nigdy, cisnęli się wszyscy, jako do dystrybutorki łask i istotnie królowej. Wiedziano, że przez nią i do króla trafić było najbezpieczniej a najłatwiej.
Na przyjęcie też w mieście i przez ziemian skarżyć się nie mogła Marya Ludwika. Miasto po naradach i zasiągnionych wiadomościach, wystąpiło z podarkiem przystojnym.
Nie mogło wprawdzie, jak Gdańsk, ofiarować kilku tysięcy pięknych, umyślnie odbitych monet, ale naczynia srebrne pozłociste, przydały się też skarbcowi królowej jmości.
Co dzień prawie zabawiano ją ogniami sztucznemi, które z Warszawy sprowadzony kunsztmistrz wyprawiał. Czas schodził dosyć przyjemnie.
Podkanclerzy pod pozorem spraw jakichś pozostał na pokojach, aż się wszyscy oddalili. Szło mu oto, ażeby królową zawiadomił o szczęśliwych swych łowach. Wiedział, że bądźcobądź, zawsze ją to cokolwiek zniechęci i odstraszy od króla.
Obrócił w żartobliwy sposób swoje oskarżenie.
— Goniłem dziś za królem jmością w pole —