Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko u niego obrachowane, zdradliwe, niegodziwe.
— Człowiek ten budzi we mnie obrzydzenie, ohydę... ja żyć z nim nie mogę, ja uwolnić się muszę.
— Ale w jakiż sposób się to stać może? — odezwał się król łagodnie — mówmy...
Księżna Sapieżyna, widząc, że rozmowy i narady tej poufnej może być niewygodnym świadkiem, zwolna, niepostrzeżenie cofnęła się do drugiego pokoju, zostawując podkanclerzynę sam na sam z królem.
Drzwi pozostały otwarte.
Usiadł Jan Kazimierz i wskazał obok siebie krzesło Radziejowskiej, która je zajęła.
— Myślałem już o tem od wczoraj — mówił król — biorąc za rękę podkanclerzynę i wpatrując się w nią ze współczuciem wielkiem. — Ja też jestem tego przekonania, że z nim żyć nie możecie, bo-by to było, nie życie, ale nieustanna tortura...
— Lecz chcieć się uwolnić od niego, nie mała rzecz i nie łatwa. Radziejowski ani was, ani mienia waszego łatwo z rąk nie wypuści. Prawo mu daje pewną siłę, u was jest jak u siebie w domu drzwi mu zamknąć nie możecie. Zechcecie ujść od niego — musicie mu na łup wszystko zostawić, a to jest rzecz nie mała. On zmarnuje i roz-