Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jowski otwarcie i z lekceważeniom mówił o przyszłości, jakby ją już miał w ręku.
— Wierzcie mi, ja na niego codzień patrzę — mówił Radziejowski — król czem był od początku, tem podziśdzień pozostał — człowiekiem małej głowy a żadnego charakteru. Zapał w nim sztucznie wzniecony przez żonę, nie potrwa, bo w nim nie trwa nic, nigdy długo. Ona, choć przebiegła niewiasta — ale kobietą jest i powodować się daje. Niéma nikogo, coby w Rzeczypospolitej to stanowisko zajął, jak swojego czasu, naprzykład, Zamoyski. Otwarcie powiadam, ono się mnie należy i ja je zdobyć muszę.
— Powinieneś — wołał Dębicki — jest-to twój obowiązek względem tej Rzeczypospolitej. Pół drogi już zrobiłeś.
— Więcej niż połowę — przerwał Radziejowski — sądzę, że ta wyprawa mi da cel osiągnąć. Ja wszystko z góry przewidziałem... króla z królową poróżnić potrzeba... wojsko, a szczególniej pospolite ruszenie do niego zniechęcić.
Nie lubi mnie; ja to wiem — śmiał się podkanclerzy — ale znosić będzie musiał, bo się nie obejdzie. Naówczas ja moje warunki mu podyktuję... z królową zawładnę wszystkiem, a zostawię go z małpami.
Zausznicy zwykle dokładali, że król wogóle miłości i popularności nie miał. Malowali sobie