Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porozchodzili, i zostali sami — jak mi Bóg miły, żyjęć już na świecie trochę czasu i ludzi widziałem gromadkę, ale takich, jakich tu dziś spotkałem, wcalem nie spotkał.
Xięzki się rozśmiał.
— Cóż ty tam w nich widzisz tak osobliwszego?
— Wszystko — mówił Strzębosz — począwszy od twarzy aż do butów, nie wyłączając mowy i obyczaju.
— Boć to nie są mieszczuchy — mówił Xięzki — wychowane w klatkach, ale prawe stare rycerstwo, zrosłe i posiwiałe w polu — ludzie, co życie ciągle stawić zmuszeni używają go też poswojemu.
Widziałeś na ławie ogromnego tego w opończy niepoczesnej, z twarzą chudą, głową śpiczastą, policzkami wciągniętemi, oczyma przeszywającemi, niemłodego już, pana brata, który dłonią ciągle stół tarł, tak ręka z bezczynności świerzbiała?
U nas to sławny człek — mówił Xięzki — Teraz to się na mało co nam przyda; ale niechby-no na Wołoszczyznę, na zajęte przez nieprzyjaciela ziemię przyszło iść, bez tego człowieka z głoduby wszyscy pomarli.
Dano mu też w Inflanciech pono przezwisko „Wielki Picownik Koronny”, bo gdy paszy dla ko-