Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

radę u Ossolińskiego, przyznać się musieli, że tu bodaj drugi Zbaraż się gotował, jeżeli w prędkim czasie Tatarów się przełamać i rozproszyć nie uda.
— Gdyby Orda sama była tylko — rzekł Ossoliński — choćby jej dwakroć tyle na nas natarło, nie lękałbym się tak bardzo; nie z Tatarami jednak do czynienia mamy, ale z Chmielem, którego ręka niewidzialna jest wszędzie. On nas policzył wprzódy, niż my sami siebieśmy zregestrowali, on na nas ich nasłał, a sam w odwodzie stoi tak pewno, jakbym go widział...
— Święta prawda, panie kanclerzu — wtrącił młody Sobieski. — Chytrości jego padliśmy ofiarą, nie chcąc wierzyć w nim, czas wistocie przekonać się, że nie z lada jakim wrogiem do czynienia mamy.
Mybyśmy też chytrości zażyć powinni — dodał Sobieski — aleśmy do niej mało zdolni, a zanadto szlachetni, paść tak, jak Kowalski, dać się rozsiekać w opłotkach: to nasza sprawa... a podejść nieprzyjaciela...
— Zaprawdę — rzekł cicho Ossoliński — jużbyśmy w ostateczności tej i do przebiegłości uciec się powinni, lecz nie widzę, jakbyśmy zażyć jej mogli?
Sobieski dumał chwilę...
— Z Kozakami tą chytrością nic nie wskóra-