Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marya Ludwika na wstyd i na srom nie pociągnie. Ambicyą ma wielką.
— To niezawodna — szepnął już, pragnąc się pocieszyć, król. — Niepospolitych darów umysłu i serca niewiasta! Dała tego dowody. Przybyła do nas poprzedzona potwarzą; Władysław na nią patrzeć nie chciał, nie miała żywej duszy za sobą, obca... a dziś? dziś, ona tu panią. Mów sobie co chcesz: gdyby się jej było podobało Karola prowadzić, jabym z moją szwedzką papierową koroną osiadł na piasku.
Kiwnął głową Butler.
— Więc tu się niéma co namyślać — dodał Kazimierz, sam usiłując się przekonać o konieczności tego kroku. — Jedź do kanclerza, proszę cię, powiedz mu, że usilnie go zapraszam tutaj do Nieporętu na obiad. Niech sobie dzień sam wybierze, ale prędko. Daj mu do zrozumienia, że tu idzie o pakta z królową, że ja gotów jestem zobowiązanie podpisać, najuroczyściej przyrzec — słowem: poddaję się.
Westchnął ciężko: — Nie było i niéma innego ratunku.
— Ależ, na Boga, niéma też nad czem tak boleć! — zawołał Butler — Królowa jest piękną jeszcze, nie starą, rozumną, majętną, stworzoną do tronu! Zamiast szukać innej i brać naślepo pierwszą lepszą księżniczkę, z której Bóg wie co-