Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa w ciągu której, zapewne wskutek wczesnego polecenia, nadszedł ks. de Fleury, skończyła się ogólnikami. Znać jednak było w obejściu się swobodniejszem obojga, iż lody pierwsze skruszone zostały, że oboje pewniejsi spoglądali w przyszłość. Marya Ludwika znała już dosyć Króla Szwedzkiego, aby pewną być, iż zapanuje nad nim, i o to najmniejszej nie miała obawy.
Strwożony król pocieszał się potajemnie tem, że później z tego zawikłania i obietnic wyśliznąć się potrafi.
Wyszedł więc tak wesół, jak nie był oddawna, ale — stary grzech, z całą swą wstrętliwą fiziognomią mściciela, czekał go na progu antykamery.
Stała tu inaczej teraz, ale nie mniej cudacznie wystrojona Bertoni, której pokojowcy króla, karły, dworzanie, komornicy nie mogli zmusić do odwrotu, choć ją zapewniali, że króla nie było, i że z nim dziś widzieć się jest niepodobieństwem.
— Jużci przecież na noc powróci — wołała zuchwała Włoszka — a ja ztąd nie ustąpię krokiem, póki się z nim nie rozmówię.
Na żywy ten spór ze strażą drzwi swoich nadszedł król i zbladł, zobaczywszy tego upiora przeszłości.