Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tych gości, usiłując okazać się uprzejmym, co nie zawsze mu się powodziło. Ujrzawszy kanclerza, którego znaczenie umiał dobrze ocenić Kazimierz, ruszył się przeciwko niemu, z widomie rozjaśnionem obliczem.
— Nareszcie-śmy się was doczekali — zawołał. Bardzośmy wam radzi! Witajcie. Brakło nie wiem, jak komu, ale mnie przynajmniej, rady waszej i otuchy.
Załamał ręce.
— Giniemy! — zawołał z boleścią... — Kozacy pod Brześciem plądrują, mówią, że sam Brześć wzięty spustoszony — klasztory, zakonnicy...
Nie dokończył król — milczeli wszyscy. Radziwiłł, który już wieść tę miał, ale wiary jej nie dawał, przerwał cicho:
— Są to tylko pogłoski, a że pogrom nasz — i tak już nieprawdopodobny, wszystko dziś możliwem czyni w oczach naszych, nie śpieszmy wierzyć; kłamstw jest wiele, a trwoga wszystko zwiększa...
— Daj Boże, aby się to fałszem okazało — przerwał król, uprowadzając Radziwiłła za sobą, nieco dalej od tłumu gości.
Mości książę, — szepnął żywo, na rany Pańskie, ja z wami na osobności mówić muszę...
— Kiedy? — zapytał kanclerz, który zarówno życzył sobie tej rozmowy.