Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pierwsza rzecz... aby się hetmani i panowie nie kłócili z sobą — radzili inni — wszystko z tego poszło, iż Jeremiego nie słuchano... bo on im solą w oku... a jego jednego się Kozacy boją.
W gwarze tym i rozstroju w końcu nic już rozwiedzieć się — do niczego dojść już nie było można; przeklinano i narzekano tylko, a temwięcej do białego dnia zapijano, im straszniejsza rozpacz ogarniała...
Nie lepiej było na mieście, dokąd z zamku przynoszono wiadomości, po drodze je powiększając. Przybywali też senatorowie z różnych stron, wyprzedzając termin elekcyi, niespokojni, ale i ci pocieszającego nic nie przynosili z sobą.
Skupiano się tu około Ossolińskiego; pozdrawiano królową; niektórzy odwiedzali Kazimierza; bardzo niewielu zbliżało się do księcia Karola, któremu teraz trudno było zawiązywać stosunki, gdyż przez tak długi czas zupełnie je zaniedbywał.
Wszyscy jednym głosem, zgodnie wołali o przyspieszenie elekcyi, która zdawała się warunkiem niezbędnym do zawarcia jakiejkolwiek umowy z Kozakami.
Z każdym dniem liczba senatorów szczególniej zwiększała się i rosła i duchowni tymczasowo zbierali się u przybyłych biskupów, w klasztorach Jezuitów, Bernardynów i Reformatów, na codzien-