Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Giżanka idzie przecie za szlachcica i urzędnika, jakiegoś tam starostę: a czemużby moja nie miała jeszcze wyżej sięgnąć! Wychowałam ją tak, że tn żadna wasza wielka pani jej nie sprosta.
Król zadumany nie zdawał się jej już słuchać, inne myśli go uciskały. Po chwili szepnął roztargniony:
— Poproś królowej wdowy, aby ją na dwór swój przyjęła. Panny u niej trzymane w wielkim rygorze, a nauczyć się siła będzie mogła.
— Tak, nauczyć tego, co niepotrzeba — przerwała Bertoni, głową potrząsając — nie, nie, ja od siebie jej ani na krok nie puszczę.
Włoszka z poufałością dawnej domownicy poczęła się po pokoju przechadzać.
— Co to za karły są? — zapytała — ja ich nie znam... Małpy toż bodaj nie te?
— Wszystko mi powymierało — westchnął król. Wystaw sobie ten „Znosek“, którego tak lubiłem, co koziołki przewracał zręcznie i śpiewał, pamiętasz?... zmarł biedaczysko. Mikrosz także. Mam ci dwa. Lubomirski mi darował jednego, zowie się Babą, policzki ma takie napęczniałe, ale chorowity, płaksa i smutny, a Lump, którego mam z Niemiec, złośnik taki, że się z małpami, albo z Babą, nieustannie bije. Pociechy z nich żadnej.