Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedzieć było można, aby postów zbyt nie przeciągał i czasem gwałtem niemal go karmił.
Miano go za tak świątobliwego, iż po drodze, gdzie się ukazał, matki przyprowadzały mu dzieci, aby je błogosławił. Bronił się on tej czci i niekiedy oburzał.
— Jam taki grzesznik nędzny, jako i wy — wołał zniecierpliwiony — widzicie, że pokutę za grzechy moje odprawuję. Nie pomoże wam błogosławieństwo skalanych rąk, ani spalonych warg moich: módlcie się sami, a Bóg was wysłucha.
Wtargnięcie Bojanowskiego do gospody było rzeczą zupełnie dla gości tutejszych i gospodarzy niepojętą, gdyż stary pątnik w takich tłumnych zgromadzeniach nie bywał nigdy, unikał ich, uciekał od nich. Wysocki i jego towarzysze wcale mu też radzi nie byli. Nie rozumiano, kto go tu wprowadził.
W tem zza stoła ów Podlasiak, który się mienił zbiegiem od pogromu i cuda owe rozpowiadał, ruszył się, ujrzawszy Bojanowskiego, jakby przelękły. Stary go szukał wejrzeniem, a raz znalazłszy, wlepił oczy w niego z takiem natężeniem i siłą, że Szmerdowski, jak skamieniały, stanął.
Milczenie coraz głębsze objęło izbę, jak była wielką, i aż do końców jej zwolna się rozpostarło. Bojanowski stał i kijem uderzył w podłogę.