Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spodziewa — rzekł Szczypior — i powinniście pojechać.
Bajbuza spojrzał na swe ręce, jakby się obawiał na nich ślady krwi znaleźć, na których jej nigdy nie było. Zmilczał.
Nazajutrz rano kazał konie siodłać. Dzień był jesienny pogodny a piękny; myślano, że ze psy pojedzie w pole, ale gdy wyszedł ubrany nie jak na łowy, domyślił się Szczypior dokąd pojadą.
Milczeli przez całą drogę.
Przededworem zsiadł z konia Bajbuza i niepewnym krokiem skierował się ku izbie gościnnej. Tu na progu czekała na niego już z rękami wyciągniętemi, z twarzą jakby odmłodzoną, ale żałobą grubą okryta Spytkowa.
Ulgę mu to zrobiło, iż wiedziała już o śmierci męża.
Wśród powitania mowy o nim nie było. Spytkowa przypominała niewolę rotmistrza i bolała nad tem, że oswobodzić go nie mogła.
— O śmierci mojego nieszczęśliwego męża — dodała nierychło — musieliście słyszeć w Krakowie. Ja wiem tyle tylko od rodziny, że zginął pod Wolą Guzowską, a tem się pocieszam, że nie po stronie rokoszan stawał.
Jakaś pobożna ręka postarała się o to, aby osobny pogrzeb miał na cmentarzu w Orońsku.
Bajbuza słuchał zaczerwieniony. Odbywała