Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybierać musiał, okrywały zarośla z tej strony zamku mur w części otaczające, tak że otwór chyba przypadkiem mógł być znaleziony.
Liczono więc na pewną ucieczkę, ale zawiodła rachuba... Uderzanie w mur zwróciło z wieczora uwagę jednego z pachołków zamkowych, który do ziemi ucho przyłożywszy, długo się przysłuchując z ciekawości, wieczorem o tem, nie burgrabiemu choremu, ale dowódzcy małej załogi, staremu też, ale bardzo ruchawemu i czynnemu Czabińskiemu doniósł. Zgromił go zrazu Czabiński, utrzymując, że się przywidziało niezdarnemu chłopu, lecz nocą niepokój go opanował. Zbudził pachołka i poszedł z nim sam nasłuchiwać.
Tu dopiero się przekonawszy, iż w istocie kucie jakieś podziemne słychać było, choć nie domyślał się co to być mogło, ze dniem postanowił na zamku zrobić pilne poszukiwanie.
Gdy dobrze rozedniało, a Bajbuza jeszcze niedaleko był od Lanckorony, Czabiński po zamku wszędzie z tej strony, gdzie się uderzenia słyszeć dały, izby jedna po drugiej otwierać sobie kazał. Do rotmistrza nie wpuszczano go nigdy i tym razem burgrabia się przeciwił temu, ale stary Czabiński nałajawszy mu, klucz prawie siłą pochwycił i poszedł do więzienia. Chory Bruszka mu nie towarzyszył, szła tylko stara stróżka, która od progu zobaczywszy