Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Tyle de publicis — pisał Szczypior — a co się tknie Nadstyrza i majętności waszych, cale spokojni być możecie, że tam ich jako własnego dobra sługi wasze strzegą. Jejmość pani Leszczakowska, mimo wieku, dosyć rzeżwa i trzyma się dobrze, Rabski choć na nogi podupadł, na umyśle rzeżwy... Zaklinam — kończył — abyście cierpliwości zażyli, dopóki mi Bóg nie dozwoli was wyswobodzić, co kosztem własnego żywota radbym przyśpieszył“.
Po tym liście słotny i zimny miesiąc marzec przeszedł na próżnem oczekiwaniu, począł się kwiecień, a niecierpliwość Bajbuzy dochodziła do ostatecznej granicy. Po nocach już oka nie zmrużył, tak mu się ciągle zdało, że nadchodzącego dla wyzwolenia go Szczypiora słyszy.
Naostatek kwiecień też do terminu swego dochodził, a Szczypiora jak nie było, tak nie było. Książki też, to jest listu od niego nie odebrał Bajbuza, co go utwierdzało w przekonaniu, iż lada godzina nadejść musi.
Gdy tak nocy jednej na barłogu swym bezsenny spoczywał rotmistrz, albo raczej zżymając się rzucał i męczył, do Boga próżno wzdychając o pomoc, a do obrazów cudownych wota różne ofiarując w duchu, usłyszał pukanie jakieś do ściany, jak mu się naprzód zdało.
Zerwał się więc nasłuchując zkądby ono pochodziło, i doszedł, że niedaleko legowiska jego