Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z jednego podworca wydobyć się na drugie i zostać tam nieochybnie ujętym?
Potrzeba było czekać na jakiś cud, na pomoc z zewnątrz, której Bajbuza nie przestawał się spodziewać.
Tak, z niesłychaną powolnością wlokły się te więzienne dnie bez końca, noce nieprzespane.
Jednego ranka stara wedle zwyczaju przynosząc jedzenie położyła przed Bajbuza drugą książkę.
Zrozumiał z jej zwycięzkiego uśmiechu, iż się naprzód domagała nagrody, którą dał chętnie, potem że ksiądz był taki litościwy, iż sam książkę ofiarował, ale prosił, aby mu pierwszą jutro zwrócono.
Chwyciwszy przyniesioną Bajbuza na pierwszej karcie jej znalazł znaną ręką Szczypiora napisane wyrazy:
— „Jam już tu, będzie wszystko dobrze“.
Radość i lekki okrzyk, który mu się wyrwał, byłyby go zdradziły przed kim innym, dla starej były one tylko oznaką, że książki pożądał wielce.
Natychmiast po wyjściu starej musiał obmyśleć rotmistrz jakby na brewiarzu coś nakreślić. Nie miał innego inkaustu nad ten, którym się cyrografy szatanowi pisały na duszę — własną krew. Zamiast pióra użył słomki z posłania i rozciąwszy palec napisał: