Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powrotu jej oczekiwał nazajutrz Bajbuza z niecierpliwością wielką. Tym razem ostrożna stara przyszła sama jedna bez pachołka. Na twarzy jej malowała się ciekawość gorączkowa.
Pod płachtą niosła coś zawiniętego, była to gruba książka, którą położyła na stole. Bajbuza otworzył ją i znalazł brewiarz stary łaciński z agendą. I to mu bardzo pożądanem było.
Stara sparła się na stole i czekała widocznie aby jej powiedział, czego więcej żądać może. Rotmistrz zaczął od ogólników. Obiecywał za pomoc i usługi nietylko pieniądze, ale dom, grunt i ziemię.
Staruszce oczy pobłyskiwały.
— Bruszka chory — rzekł w końcu Bajbuza — ja się tu duszę, ja tu zginę. Gdybym choć nocą na godzinę wyjść mógł w zamknięte podwórze, powietrzem tchnąć. Przecież nie ucieknę, zamek ma wysokie mury, pozamykajcie furty, postawcie straż.
Stara na to bardzo głową potrząsać zaczęła, nie odpowiadając, ale dając do zrozumienia, że rzecz była bardzo trudna.
Bajbuza kusił... Wydobył złoto i dał jej sztuk parę, obiecywał cotylko chciała.
— Bruszka mnie zabije — zamruczała stara.
— On o niczem wiedzieć nie będzie.
Potrząsła głową. Nic obiecywała nic, ale wię-