Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na hetmana, na Urowieckiego nawet, na wszystkich przyjaciół swych.
Najmniej się spodziewał po Szczypiorze.
W Lanckoronie dziedziniec, wśród którego stała Dorotka, stara wieżyca okrągła, był odosobniony i ruch zamkowy wcale tu nie dochodził. Dniem i nocą panowała głucha, martwa cisza grobowa, przerywana tylko ilekroć ze strony ogołoconej z murów wicher się zrywał, który wył, świszczał, szumiał najdzikszemi głosy.
Marek burgrabia obrachował to, że najkorzystniej będzie dla niego nikomu więźnia nie powierzać, ale strzedz go samemu.
Pierwszego dnia zaraz z pachołkami przyszedł słomę odmienić i najpotrzebniejszy sprzęt dostarczyć, ale klucza nie dał nikomu. Nosił go za pasem, pod pozorem, iż się lękał odpowiedzialności. O jedzenie Bajbuza nadto był dumnym aby się upominał, chlebby mu starczył, a gdy burgrabia przyniósł w garnuszku krupniku i piwo, był zupełnie zaspokojony. Płaszcz służył mu w części za posłanie, a trochę za pokrycie.
Nawykły do czynnego życia, w początku miał tyle do myślenia, iż próżnowanie uczuć mu się nie dało, ale w kilka dni był wycieńczony, znękany, gorzej niż po najcięższym pochodzie.
Okno jedyne było wysoko i widok z niego niewieleby go rozerwał; na ścianach gdzieniegdzie wyrzezane głoski i liczby prędko przeczytał