Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sam rzucając się na wsze strony po radę, tegoż dnia pobiegł zaraz do Spytkowej i w progu z wielkiego żalu, nie przygotowując ją do tego krzyknął.
— Rotmistrza naszego niema! W Zamościu go jakieś nieszczęście spotkało. Poszedł na zamek do Zebrzydowskiego i więcej nie wrócił. Jak w wodę wpadł. Ludziom jakaś dobra dusza poradziła uchodzić do domu. Dali mi znać! Co mam począć?
Spytkowa jak stała wybiegłszy naprzeciwko Szczypiorowi, tak ręce załamawszy, krzyknęła i padła zemdlona. Szczęściem, że ją na ręce dziewczęta chwyciły w porę, aby głowy nie rozbiła na wznak runąwszy. Gdy ją potem otrzeźwiono, poczęła płakać, zawodzić, i nierychło dopiero męztwa nabrawszy oświadczyła Szczypiorowi, że gotowa jest sama, byle on jej dał ludzi, jechać do Zebrzydowskiego. Było jakieś dalekie pokrewieństwo między nią a rodzinami im blizkiemi, zamłodu znała wojewodę; zresztą nie ustraszało ją nic, na wszystko się chciała ważyć, aby rotmistrza ocalić, jeżeli czas jeszcze było.
Szczypior jak oszalały naprzemiany to wołał: — Zabili go — to się porywał i sam sobie zaprzeczał: — Nie może to być, nie ważyliby się...
Nie zdawało mu się, aby Spytkowa pomódz