Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za mną.
Milczący, wcale nienastraszony rotmistrz ręki nie odejmując od szabli szedł za Urowieckim. Ale jeszcze na dół nie zeszli, gdy wysłanych sześciu hajduków i starszy nad nimi otoczyli Bajbuzę, Urowieckiemu oświadczyli, że ma ustąpić, i ściśniętego tak poprowadzili ku więziennej wieży.
Bronić się nie było sposobu, ani myślał też rotmistrz, pewnym będąc, że wojewoda ochłonąwszy puścić go rozkaże.
Sklepiona izba z oknami w kraty opatrzonemi, pusta i zatęchła, otworzyła się; przestąpił próg, a ciury pośpiesznie drzwi żelazne za nim zaryglowały.
Takiego końca rozmowy z gwałtownym wojewodą nie spodziewał się Bajbuza, lecz dotąd więcej go to dziwiło niż przestraszało. Nie przypuszczał, aby na naleganie Urowieckiego, po rozmyśle Zebrzydowski wolności mu nie przywrócił. Znany z popędliwości i mnogich popełnionych gwałtów, popełnić je mógł w chwili zapamiętania, ale rozmyślnie...
Bajbuza usiadł na ławie przy ścianie i zadumał się. W izbie zupełnie było ciemno, a przez okna z podwórza zaledwie słabe jakieś wpadało światełko. Dokoła panowała cisza. Uderzenia o podłogę stajenną kopyt końskich, kazały się gdzieś stajen domyślać w pobliżu. Potrzeba było