Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niu. Cel pozostawał jeden, ale drogi i środki zależały od okoliczności, od osób, od wpływów, nawet od humoru chwili.
Wrota zamku stały od miasta zamknięte, z tej strony panowała cisza, ale przez furty boczne, z za tyłów nieustannie się wkradali przybywający, jedni z wyrzutami, drudzy z pytaniami i radami.
Znaczniejsza część całe niepowodzenie składała na Zebrzydowskiego, który był wodzem i hetmanem. Wszystkie klęski zrzucano na barki jego.
W tych, co niedawno jeszcze widzieli wojewodę w sile wieku, zdrowia i energii rycerskiej, mężem wierzącym w swą przyszłość, obudzał on teraz litość, tak straszliwie zestarzał nagle, zapadły mu oczy i policzki, zmieniły się rysy, taka boleść niewysłowiona malowała się na zmęczonem obliczu. Ręce mu drżały, chwiał się chodząc, a gdy się postrzegł, że zdradzał osłabienie, prostował się nagle, dobywał sił, i pragnął pokazać, że złamanym nie był. Wkrótce potem opadał znowu.
Najmniejsza rzecz drażniła go i gniewała. Dosyć dawniej obojętny w rzeczach wiary, stał się teraz pobożnym do fanatyzmu, co go od namiętnych gniewu porywów nie ratowało.
Z rodziną swą naprzemiany najczulszy, niekiedy zamykał się od niej i nie dopuszczał do