Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z czołem podniesionem wcale nie wyglądał na obwinionego, raczej na mściciela.
Biskup Pstrokoński, kanclerz, począł dosyć łagodnie od powtórzenia tego, co Czarnkowski zapowiedział.
Głośnem było nietylko między rokoszanami, ale po całej rzeczypospolitej to nieustanne odgrażanie się Zebrzydowskiego, że tajemnice wiedział straszne, że one go zmusiły do rokoszu, że miał dowody zbrodniczych zamiarów króla i niecnych rad, jakie mu dawali senatorowie.
Wychodziły tu znowu na jaw owe tak zwane rakuzkie praktyki, frymark koroną, zamysły narzucenia rzeczypospolitej absolutum dominium. Ale te wieści kilkadziesiąt już lat powtarzane do znużenia, które pierwszy na sejmie inkwizycyjnym Zamojski objawił, raz naostatek dowodami poprzeć było potrzeba.
Owa tajemnica Zebrzydowskiego nie mogła być czem innem tylko odsłonięciem strasznego spisku. Wszyscy senatorowie domagali się objawienia kto był sprawcą, kto winowajcą; król niemniej nalegał.
Zebrzydowski począł się tłumaczyć... ale gniew i rozdrażnienie tylko dawały się czuć w jego mowie; domagano się faktów, imion, dowodów, tych nie dawał.
Plątał się, oburzał, motał, a naciskany coraz