Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pod namiotu poskoczył niosąc złocony hełm, który Zygmunt powoli drżącemi rękami włożył na skronie.
Ks. Zbarażski dał znak i w szeregach trąby zagrały.
Co naówczas zaszło, trudnem jest do wytłumaczenia.
Ze strony królewskiej w szeregach panowało rozdrażnienie i zapał nieopisany. Widziano ile razy Zygmunt próbował skłonić do układów, zuchwalstwo strony przeciwnej przechodziło wszelką miarę.
W niektórych regimentach, nie czekając rozkazów, kopijnicy złożywszy drzewce już chcieli się rzucić na szeregi naprzeciw stojące. Piechota cudzoziemska, ludzie zaciężni, którym tylko łup pachniał, wołali wszystkiemi językami: Naprzód! naprzód!
Tymczasem gdy pułki już się ruszają naprzód, senatorowie siadającego na koń otoczyli króla.
— N. Panie! — zaczęli wołać starsi — tyle już czasu zeszło... jeszcze spróbujmy azali okropnej bratniej nie unikniemy walki.
Król, jakby na to czekał tylko, zatrzymał się zaraz.
— Czyńcież co się wam zda lepszem. Raz jeszcze zdaję się na was, ale koniec temu położyć musimy.
Senatorowie jedni dziękować, drudzy natychmiast o konie i ludzi wołać zaczęli.