Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poprowadził z sobą do króla, który jeszcze się był nie rozłożył.
Bajbuza mu opowiedział co przynosił.
— Cóż myślicie? — spytał król.
— Ja — rzekł Żółkiewski — jestem tego zdania co rotmistrz, (wskazał Bajbuzę). Chcemy-li rozlewu krwi uniknąć, trzeba pośpieszać, siąść im na kark.
Zygmunt oczy smętne zwrócił na Bajbuzę, jakby go pytał.
— Ciągnąć?
— Dziśby nam natychmiast potrzeba za nimi iść — rzekł rotmistrz — im śmielej i pośpieszniej, tem skuteczniej. Któż wie? posiłki możemy uprzedzić, sam ten pośpiech trwogę wrazi!
Zrezygnowany ról zwrócił się do konia, z którego zsiadł dopiero, i nic nie mówiąc, cugle sobie podać kazał.
— Na koń! — zawołał Żółkiewski.
Ta determinacya tak skora w królu, ożywiająco podziałała na wszystkich. Raźno się rozległo: Na koń! na koń! — i na dany znak trąbki odezwały do pochodu.
Ci, co już się zbierali obozować i odpoczywać, musieli biedz popręgi ściskać, konie uzdać i sakwy nanowo do siodeł przymocowywać.
— Na koń! na koń!
Wtem za królem się ukazał niespodziany tu