Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie i tygrysie skóry, szyszaki z piórami, misiurki, tarcze malowane, sahajdaki szyte bogato, wszystko aż do strzemieni złoconych na turecki kształt wyrabianych misternie, składało się na obraz do tego podobny, który ujrzawszy na granicy Henryk Walezy, zawołał, że tu dopiero uczuł się królem.
Tu też nierycerskicgo ducha Zygmunt Waza uczuł może, iż temu narodowi rycerzy panować było zaszczytem ale myśl tę zatruwało, iż znaczniejsza część jego stała w obozie przeciwnym.
W tej jednak chwili wojsko, któremu hetman dowodził, zdawało się i potężne i niezwyciężone, a król idący z niem razem stał za mnogie pułki.
Nie bez wewnętrznego wzruszenia, po błogosławieństwie w tym kościele, który przypominał Łokietka i losy jego, siadł król na konia, otoczony przedniejszymi urzędnikami dworu swojego. Milczeli wszyscy, pochód ten był pogonią przeciwko zbuntowanej braci. W szeregach jej nie jeden ale tysiące miało rodzonych swych, pokrewnych, ukochanych, sprzyjaźnionych.
Pękosławski starosta sandomirski między innymi, spoglądając zdala na pułki zadumany, szeptał do stojącego przy sobie Oborskiego.
— A co, jeżeli mi się brat Prokop nawinie? Pewnie on mnie oszczędzać nie będzie, a ja?
Tu się przeżegnał.
— Quod Deus avertat?