Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pior — a nie wie biedne kobiecisko, ile wam winna, bo nie jest tego świadoma, że gdyby nie my i czuwanie nasze, jużby w rękach Spytka była, który ciągle na nią czatuje. Dwa razyśmy szpiegów jego łapali.
— A daż sobie Korabiak radę? — syknął rotmistrz.
— Lepiej może niż ja — mówił Szczypior — gardłem odpowiadam za niego.
Bajbuza westchnął.
— Z tym zbójem Spytkiem, co takie poczciwe imię nosi — rzekł — raz się nam rozprawić potrzeba tak, aby mu ochotę odjąć od dalszej imprezy.
— Chyba gdy mu oczy piaskiem przysypiemy — zamruczał Szczypior.
— Płakać po nim nie będzie nikt — dorzucił rotmistrz — a tu los tak zdarzyć może, iż jeszcze w tej wojnie, gdy do niej przyjdzie, staniemy z nim w jednym szeregu!
Ręce załamał.
Wieczorem szlachty rozjeżdżającej się dużo zeszło na pożegnanie do gościnnego rotmistrza. Mogli więc najlepiej usposobienie jej wybadać.
Szli niektórzy posępni, znużeni już ciągłą wędrówką na zjazdy, na których nic nie uchwalono, prócz coraz nowych zgromadzeń. Niektórym króla było żal, inni go zrzucić zaraz chcieli, a byli tacy, którym Ponętowski wmówił, że elekcyi no-