Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozostanę w expektatywie tego, co się wyjaśnić musi — rzekł Bajbuza. — Dopóki można i ja i ci, co jak ja trzymają, wojnie domowej zapobiegać będziemy.
Ponętowski tyłem się zwrócił do rotmistrza, jak gdyby już z nim nawet mówić nie chciał. Wojewoda także w papierach grzebać począł, dając mu poznać, iż rad się zbyć.
Bajbuza lekkim pokłonem pożegnał go i krokiem wolnym postąpił ku drzwiom, a zaledwie się za nim zamknęły, gdy Ponętowski zakrzyknął.
— Oto ich macie, tych mędrków, których ja się więcej niż jawnych nieprzyjaciół obawiam. Będą przy nas i oboziech naszych wisieć, aż jednego dnia pójdą precz do szeregów królewskich. Żadna z nimi rachuba niepewna, ale z nim jak bez niego! — lekceważąco dodał.
— Mylisz się — przerwał wojewoda. — Bajbuzy kopijnicy jakich drugich poszukać, a i on sam nie bez wpływu, człowiek możny, bez rodziny, a niczem go nie ująć, bo ani grosza nie żądny, ni tytułu!
Rotmistrz od wojewody wprost do starego znajomego i towarzysza Urowieckiego poszedł na pożegnanie. Ten oczekiwał na niego.
— A co? — spytał.
— Nie rozumiem pana wojewody — rzekł Bajbuza. — Mówi, iż wielką tajemnicę zanadrą trzyma, a nam jej zwierzyć nic chce. Do wojny