Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz Bajbuza nie wstał jeszcze, gdy szlachcica, który konie miał liche, powoli jechał, a może się ich wstydził, w gospodzie już nie było.
Pociągnął przodem.
Ale na towarzyszach w podróży tej tak nie zbywało, a coraz ich więcej przybywało ku Stężycy i niektórzy jechali z takiemi pocztami, jakby istotnie przeciwko nieprzyjacielowi ciągnąć mieli.
Stroili się wszyscy do nuty pana Zebrzydowskiego.
— Kaptur ogłosić i nową zwołać elekcyą, jeśli król wszystkim żądaniom wnet zadość nie uczyni, (a były między niemi i takie, które nie w jego mocy zaspokoić było).
Mało kto tem zuchwalstwem przerażony, widział niebezpieczeństwo i starał się umysły uśmierzać a uspokajać. Na niektórych jednak twarzach czytał rotmistrz zafrasowanie, i z ust wyrywały się wyrazy łagodniejsze.
Dobrze było rzec: kaptur, ale co on za sobą pociągał?
Pod Stężycą już całe pułki spotykał Bajbuza i zrobiło mu się markotno a straszno, ale dowódzcy tych sił, Szczęsny Herburt, Stadnicki, Zebrzydowski, Smogulecki, zwycięzko zawczasu podnosili głowy i wesoło już tryumfy zapowiadali.