Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdym kroku stawało przeciwko burzliwej szlachcie, a rycerstwo na zamku, nie zważając na majestat, gospodarowało hałaśliwie jak w domu.
Z rozkazu króla, dla powstrzymania tłumów, które z wrzawą i tumultami wtargały na dziedzińce zamkowe, towarzysząc to Ostrogskiemu, to Zebrzydowskiemu, zaciągnięto łańcuch żelazny we wrotach tak, aby wozy, konie i jezdni otaczający senatorów nazewnątrz pozostać musieli. Ludzie księcia Aleksandra łańcuch ten jednego dnia rozerwali i pokruszyli, i z większą jeszcze wrzawą pod okna królewskie wpadli.
Kaliński mówił o tem pocichu, utrzymując, że ukarani być muszą zuchwali, a nazajutrz łańcuch mocniejszy jeszcze zaciągnięty zostanie.
— Król nie ustąpi! — dodał.
— A co będzie gdy powtóre łańcuch porąbią? — spytał Bajbuza.
— Nie może to być — rzekł dworzanin — nie śmieją.
Wieczorem jednak o łańcuchu mowy nie było, gdyż w istocie służba księcia Aleksandra natychmiast go zrąbała i zniszczyła, a kniaź na zamek wjechał jak zwykle z całą swą czeredą.
Na posiedzeniach dyssydenci tak samo zuchwale poczęli się rzucać na duchowieństwo. Obóz Ostrogskiego wraz z nimi nie dopuszczał nic postanowić, domagając się naprzód naprawy swych krzywd i zabezpieczenia swobód.