Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obliczyli, że nas znużą, że my się wyczerpiemy. Szlachty już dużo ucieka, inni ziewają, gorącość pierwszych dni uszła. Tak u nas zawsze!
Po długiem, długiem milczeniu, gdy już wszyscy byli zmęczeni dostatecznie, jednego dnia król głos zabrał.
Trzeba przyznać, iż mowa ta, czy on ją sam, czy Tarnowski lub Radziwiłł układał, była rozumna, umiarkowana, i gdyby nie to rozdrażnienie, aby koniecznie inkwizycyę uczynić, a króla na ławę oskarżonych posadzić, mogła w istocie doprowadzić do porozumienia. Król na wszystko się zgadzał, czego od niego wymagano.
Zatem zerwały się głosy za i przeciw, a Zebrzydowski i hetmanowe stronnictwo parło koniecznie do inkwizycyi.
Zygmunt po pierwszej swej mowie, na której skutek wiele liczył, gdy się przekonał, że ta jeszcze nie była dostateczną, poparł ją drugą.
Wstyd mu było obwinionemu być przywiedzionym do tego, aby jego własne sługi (bo tego się domagano) przeciwko niemu świadectwo wydawały.
Ze wzruszeniem, z przejęciem powtórzył swe obietnice, zobowiązania i w końcu rozpaczliwie prawie dołożył.
— Czegoż więcej żądać możecie? jeżeli nie dopełnię warunków, przez to samo odpadam od korony.