Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pocieszne ruchy. Czapeczka czerkieska na ucho ułożona, szabelka mała na skórzanych rapciach, dopełniały stroju. Twarz okrągła, rumiana do zbytku, z niezmiernie wysadzonemi na wierzch oczyma ciemnemi, z wąsem najeżonym do góry, przystałaby była więcej trefnisiowi niż szlachcicowi, za jakiego szabla go brać kazała.
Z ust rotmistrza dobył się mimowoli wykrzyknik.
— Do licha! Taż to Gubiata!
W istocie był to, jak się sam głosił, Porfiry Gubiata, litewski szlachcic, który już dał się we znaki Bajbuzie, bo go miał przez parę lat przy sobie.
Niegdy, jadąc do Krakowa raz, Bajbuza na drodze spotkał idącego pieszo, wielce odartego i żałośnie wyglądającego szlachetkę przy szabelce. Szlachcic pieszo, była to anomalia pod owe czasy taka, że widząc go zsadzonego z siodła, wędrującego na piechotę, musiał się każdy zatrzymać i wywiedzieć co się stało, iż szedł na piechotę. Bez ręki, bez nogi się obejść łatwiej było szlachcicowi niż bez konia. Mógł być chabet najobrzydliwszy, ale dopelniał człowieka.
Zobaczywszy tak kroczącego po błocie pana brata, zatrzymał się Bajbuza i począł go wypytywać, co nieszczęścia było przyczyną.
Trafił na wymównego i wielomównego, tak że przez pół mili stępią jadąc słuchać musiał