Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za grosz niema. Księżnej piękność go oczarowała, a miłować jej z poszanowaniem nie umiał. Szkoda biednej niewiasty.
Nie mówił więcej przy stole Bajbuza, ale nazajutrz konia sobie zrana podać kazał, i nie wypocząwszy po podróży, puścił się zaraz do pani Spytkowej.
Wszystko co mu opowiadał Szczypior prawdą się okazało. Jejmość zajmowała we dworze dwie izdebki, których jej z trudnością dzierżawca Zawałowski ustąpił. Nie chciała zrazu przyjąć rotmistrza, wstydząc się go, ale się nie dał odprawić i natarczywie słudze powiedział, iż od progu nie odejdzie, dopóki dopuszczonym nie będzie.
Otwarły się więc drzwi w końcu i płacząca Spytkowa pokazała.
Ze wzruszeniem przystąpił do niej rotmistrz. Nie taiła się już przed starym przyjacielem, pożycie z tym lekkomyślnym człowiekiem było niemożliwe, musiała uchodzić. Gotową była tu ubóztwo znosić raczej, niż tam urąganie się miłośnicy jakiejś włoszki, która usiadła się na to, aby ją wygnać.
Bajbuza miał ochotę wielką wyzwać na rękę Spytka i ubić łotra, ale nie uchodziło to, niestety!
— Tak jak jest przecież pozostać nie może — ja tu wszystko za pozwoleniem waszem urządzę lepiej. Naprzód Zawałowski mi musi iść precz,