Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chyba latem o kijku, siedziała z pończochą i z krzesła zarządzała domem.
Nie było dnia, żeby raz lub dwa nie odwiedził ją rotmistrz, nie posiedział u niej i nie zdał jej sprawy z tego co się działo w domu. Był nawet tak delikatnym, że w rzeczach gospodarstwa domowego, z obawy aby jej mimowolnej nie uczynić przykrości, nic nie rozkazał nie poradziwszy się Leszczakowskiej.
Nazywał ją matusią.
Jak zwykle tak i teraz rotmistrz z konia zsiadłszy, uściskawszy Szczypiora, powitawszy Rożka, spytawszy czy nie ma co nowego i dowiedziawszy się o przyjściu na świat dwojga źrebiąt, poszedł wprost do Leszczakowskiej i ręce jej pomarszczone ucałował z uczuciem wielkiem.
— Matusiu, a cóż z tobą? jak tam kaszel? co mówią nogi?
— Chrypi w piersiach, chrypi — odparła staruszka, która siedziała z głową obwiązaną chustką farbowaną w safranie i uśmiechem uszczęśliwionym witała wychowanka. — Co tam o mnie starej myśleć i pytać, ale cóż z tobą? co z tobą? Przywiózłeś jaką pociechę do domu? Co się na świecie dzieje!
Rotmistrz usiadł przy niej.
— Źle matusiu moja, albom ja tak głupi, że nie rozumiem nic, lub niedorzeczy się wszystko składa. Król zupełnie z Zamojskim zerwał, a het-