Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wien, że jej szczęście dać mogę, po rękę nigdy nie sięgnę.
— Trochę mnie tem uspokoiliście — rozśmiał się Szczypior — bo, przyznaję się wam, obawiałem się, aby ta utrapiona szczebiotka Ewunia nie opanowała was i nie zaprowadziła do ołtarza.
Bajbuza parsknął śmiechem głośnym.
— Tak-li to ludzi znasz, mój poczciwy Szczypiorze? — zapytał. — Prawda, że Borzkowska bardzo natrętną jest i zalotną, ale tak samo ze mną jak z drugimi, nic to nie dowodzi i do niczego nie doprowadzi.
Naostatek długo obiecywane uzdrowienie, przychodzące tak powoli, ziściło się i rotmistrz wstał, chodził, a odziewać się zaczął, obiecując sobie wkrótce odzyskać swobodę, by użyć jej natychmiast i do Nadstyrza powrócić.
Cały ten przebieg wypadków, którego był czynnym świadkiem od pierwszych starań o wybór Zygmunta, aż do jego przyjazdu do Polski, czynności Zamojskiego, stosunki stronnictw, obroty ludzi — gorzkie pozostawiły mu wspomnienia, przykre i bolesne wrażenie, upakarzające o charakterach pojęcie.
Bajbuza, który z gorącością taką rwał się do czynu i uważał sobie za obowiązek poświęcać się dla dobra publicznego, widział teraz taki zamęt wyobrażeń, taką różność zdania, w samym