Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobroczyńców nienawidzieć, bo dobrodziejstwo jest rodzajem upokorzenia.
Nie mylił się też przeczuwając, że począwszy od marszałka Opalińskiego, od królowej, od senatorów wielu, którzy pierwsi się do króla zbliżyli, wszyscy już nastraszyć musieli go niezmierną przewagą hetmana, potęgą jego, znaczeniem za Batorego, roszczeniami, jakie na przyszłość stawić będzie, aby w miejscu niedoświadczonego młodzika panować. Wszystko to zawczasu odstręczało i odpychało od Zamojskiego.
Bajbuza, którego oskoczyli powracającego z zamku przyjaciele, na pytania ich naglące odpowiedział, że nie może wcale sądzić z pierwszego wejrzenia o królu.
— Tyle wiem, co i ichmość wszyscy, że przystojny jest i ostrożny, a w sobie zamknięty. Wczorajszego dnia na chwilę się nie dał poruszyć i lodowatem wejrzeniem mierzył wszystko.
Nazajutrz z zamku tyle tylko przyniesiono, iż wyszedł do pp. senatorów w bardzo wytwornym hiszpańskim stroju, który naówczas na europejskich dworach był modnym.
Rozumie się, iż hetman od rana był na zamku, usiłując się przybliżyć, wyrozumieć pana, zająć to stanowisko, jakiego się tu spodziewał i sądził, że ma do niego prawo.
Po mieście tymczasem chodziły najsprzeczniejsze wieści, które snuto z półgębkiem puszczanych