Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zostało[1]. W milczeniu, bo im nie dano ust nawet otworzyć, a spali jak zabici, czeladź wojskowa przykładnie ich chłostała.
Oćwiczeni wyrwawszy się z rąk uciekali do śpiącego obozu, ale wstyd im krzyczeć nie dawał.
Gdy pominięto straże i czaty i okop, który niedbale usypany opasywał obozowisko, na znak Szczypiora uderzono w kotły i bębny, zagrały trąby i surmy, a kopijnicy, których szkarłatne z białym proporce długie, wiatr szeleszcząc unosił, raźno kłusowali ku Krakowu.
Kto o tej chłoście haniebnej zawiózł do Warszawy wiadomość, nie było wiadomem, ale dnia tego śmiano się ze straży oćwiczonej na zamku, szydzono z niej na ulicach, a Górka, któremu usłużny jakiś komornik doniósł o tem, wpadł w niewysłowioną wściekłość. To pewna, że nie tyleby go bolało może, gdyby mu straż wyrżnięto w pień. Pogarda z jaką sobie postąpił Zamojski, (bo to na jego naturalnie rachunek wciągnięto), była nieznośniejszą nad wszystko.

Po tej bolesnej nauce oddziały też Zborowskich, Górki, Czarnkowskiego, Jazłowieckiego, ruszyły się, gdyż rakuszanie chcieli ubiedz Kraków, spodziewając się cochwila przybycia Maksymiliana.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Historyczne.