Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chcecie i jego?
Księżna tylko ruszeniem ramion odpowiedziała.
— Słyszałem i o jakimś Spytku — dorzucił Bajbuza.
Nastąpiło milczenie.
— Wszystko więc wam donoszą — odezwała się po chwili.
— Bo wiedzą, że mnie to żywo obchodzi, co księżnie szczęście lub… frasunek przynieść może — rzekł Bajbuza.
Westchnął nieznacznie, lecz jakby się uląkł tej oznaki uczucia, począł zaraz żartować sobie z Kostki i jego odgróżek.
— Ten mnie gotów zgładzić — rzekł — bo posądza, iż ja mu u was sprawę psuję. To pewna, że naprawiać jej nie myślę, bo młokos mi się śmieszną wydaje lalką, zakochaną w sobie. O Olelkowiczu to tylko wiem, że stary, bogaty i że dzieciby nierade były drugiemu małżeństwu, więc przeszkadzać będą, a później by nieprzyjaciółmi się stały.
Naostatek Spytek — mówił powoli Bajbuza — wielkiej rodziny a miernego mienia, nie zbyt młody, w życiu być ma trudnym i popędliwym.
— Ale ja, wierzcie mi, o żadnym z nich nie myślałam i nie myślę — żywo wtrąciła księżna. — Dajcież mi pokój z ożenieniem. Raczejbym rada was wyswatać.