Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich w ścianę od stodoły nie trafi. Ja się ich wcale nie boję, a mnie wieczorna przejażdżka jedyna w dniu miła godzina, bo powietrza wiosennego chwycę, no, i księżnie JMości pokłonić się i królowę uspokoić mogę.
Nie w smak tylko było może Bajbuzie, że niemal codzień przy księżnie spotykał owego pięknego wojewodzica sandomirskiego Kostkę, który się jej jawnie zalecał, choć ona sobie z niego żartowała.
Koso na niego patrzył Bajbuza, ale to nie pomagało.
— Gach to jest — mówił Kalińskiemu — któregoby księżna się pozbyć powinna. Innym do niej drogę zapiera, bo myślą, że o rękę się dobija, a to młodzik, który do pięciu naraz gotów się zalecać, o żadnej nie myśląc. Zda mu się może, iż na wdówkę trafiwszy, niema się czego obawiać, bo sama jest i bez opieki, a no wiedziećby mu nie zawadziło, iż choćby się za nią Sapiehowie nie ujęli, to jest stary Bajbuza, który nie da jej krzywdy uczynić.
Waszmość mu to powiedz — dodał rotmistrz. — Ja go nierad przy niej widzę, bo wiem, że się nie myśli żenić, a ją sobie lekceważy…
Nie dokończył Bajbuza.
Kaliński nie miał nic pilniejszego nad przestrzeżenie Kostki; wojewodzic zaś, choć białe ręce