Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecie ona wolna i wy także — odezwał się Szczypior.
— Co się waćpanu śni? — odparł na to Bajbuza ramionami ruszając. — Jam prosty szlachcic, a ona księżna; ona młoda, ja poczynam siwieć; piękna, jam brzydki… jakże mi się tu porywać z motyką na słońce.
Chorąży się uśmiechnął.
— Prezumpcyi za wiele, wada wielka — odezwał się — ale też za małe o sobie rozumienie, szkodzi w życiu. Księżnaby za was wyszła z ochotą wielką, a tak, to ją jaki Kostka wam z przed nosa pochwyci.
— Kostka? Jaki Kostka? — podchwycił poruszony rotmistrz — o żadnym Kostcem nie słyszał.
— Mnie o nim Kaliński rozpowiadał — odezwał się Szczypior. — Syn to jest wojewody sandomirskiego, który się tu przy dworze królowej za kobietami kręci i sławę z tego ma, że im głowy zawraca. Pierwszy strojniś i zawsze najpiękniej ubrany, ale to fraszka, gdyby mu natura nie dała twarzy, która niewiasty zachwyca. Chwalą go niepomiernie, a nawet i z tego, że piękniejszych, bielszych rąk u mężczyzny nie widziały.
Śmiał się Szczypior patrząc na swoje, które czarne były i namulane, a i Bajbuza, choć dosyć kształtne miał, widać na nich było, że często