Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do walki stanąć gotówem, ale na morderstwo się takie narażać byłoby nierozumem. Doszliśmy już do tego, że w ulicy bezpiecznym być nie można.
Jeżeli sądzicie — dodał — że jutro nam spokojnie dadzą wyciągnąć, mylicie się. Jestem pewnym napaści, dlatego wozy moje wszystkie biorę, aby na wypadek przemagającej siły otoczyć się taborem.
Przejęty jeszcze cały tem, co tu posłyszał, strapiony niewymownie, Bajbuza powrócił coprędzej do domu.
— Szczypior! — zawołał od progu. — Idź natychmiast… ludzie niech wszyscy będą do dnia pogotowiu. Przeprowadzimy Żółkiewskiego, na którego życie nastają. Dziś o włos czekanem mu głowy nie rozbito.
Szczypiorowi znużonemu już bezczynnością była to najpożądańsza nowina, jaką mógł rotmistrz zwiastować; pochwycił się więc natychmiast z taką żywością i ochotą, jak gdyby czasu mu nie miało starczyć.
Wyrzekł się wieczerzy i snu, bo musiał do ludzi jechać i zgromadzić ich, zawsze rozprószonych po mieście, gdy nic do czynienia nie mieli
Nazajutrz dobrze przededniem cały oddział Bajbuzy stał już przy dworze p. Żółkiewskiego, gdzie się też jego ludzie wszyscy zebrali, i wozy gotowano.