Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obozu, nie dawali się do żadnych ustępstw nakłonić. Żądali, aby za Samuela padł ofiarą Zamojski.
W kilka dni przychodząc wieczorem do Żółkiewskiego Bajbuza, zastał go niespodzianie wybierającym się w drogę.
— Dokąd? — zapytał niespokojny. — Juściż nie opuścicie placu?
— Ja? — odparł Żółkiewski — nie możecie mnie o to posądzać; ale już tu nie ma co robić, wyczerpaliśmy wszystkie środki, a pokątnemu mordercy dać się tu zgładzić, gdy człowiek czuje się potrzebnym i chce służyć rzeczypospolitej, byłoby grzechem. Wiem, że mnie postanowili zamordować.
Bajbuza krzyknął nagle.
— Nie damy was! — własną osłonimy piersią.
— Powracam do hetmana — przerwał mu Żółkiewski rękę wyciągając — tak mi rozkazał. Jutro rano jadę, ale w biały Boży dzień, aby nie sądzili, że się ich ulęknę.
— Strwożył się mocno rotmistrz.
— Źle to jest — zamruczał.
— Mam-li szczerze powiedzieć? — dodał Żółkiewski zbliżając się do niego. — Wy także zemstę ich na siebieście ściągnęli, jedźcie ze mną.
— Przeprowadzić was dla bezpieczeństwa chciałem sam, niżeliście to powiedzieli — ode-