Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokłońcież się miłościwej pani — odparł Bajbuza — a napiszcie, że przy pomocy Bożej, choć wielce pognębieni przez warchołów, ani się trwożym, ani tracimy nadziei, że poczciwi wezmą górę.
Drugiego dnia potem ani było powstrzymać rotmistrza od znajdowania się na posiedzeniu. Szczypior spróbował i cofnąć się musiał.
— Bój się Boga! — zawołał Bajbuza — gdybym jak chorym był, tobym się zanieść kazał, inaczej mnie tchórzem ogłoszą. Boże uchowaj od posądzenia nawet.
Znowu pogróżkami ścigany, rotmistrz wcisnął się na salę, a zajął przebojem toż samo miejsce co wczoraj, aby wiedzieli gdzie go szukać oczami. Siadł im tak szeroko i widocznie, jakby wyzywał.
Dnia tego miał pociechę, że list zapowiedziany hetmana czytano, a choć go Zborowszczycy przerywali łajaniem i szyderstwy, nie mógł on przejść bez skutku na umysłach. Pismo było poważne, spokojne i piękne, a kończyło się poruszającemi wyrazy.
Zarzucano mu, iż się nie stawił, odpowiadał na to:
— „Przyjdę, ale przyjdę w pokoju, bez cudzoziemskich posiłków (mieli je Zborowscy) — zachowam się jak bono civi (dobremu obywatelowi) przystoi. To com w początkach miotanych